Coraz więcej nastolatek sięga po żyletkę, najczęściej w szatni w trakcie wychowania fizycznego. Zadawanie sobie bólu stało się modne wśród uczniów wągrowieckich szkół.
Od kilku tygodni docierają do nas sygnały o narastającej lawinowo fali samookaleczeń wśród nastolatek. Najczęściej okaleczają się w szkolnych szatniach.
O ostatnich zdarzenia dowiedzieliśmy się od rodziców, których dzieci uczęszczają do Szkoły Podstawowej nr 4 w Wągrowcu. Zdaniem jednej z kobiet w "czwórce" co druga uczennica siódmej klasy nosi żyletkę.
- Dlaczego nie ma interwencji szkoły w tej sprawie? Nie chcą rozgłosu? - zastanawia się jedna z matek. - Najgorsze jest to, że nauczyciele nie chcą widzieć problemu, pomimo że mają sygnały od uczniów.
O samookaleczenia uczennic "czwórki" zapytaliśmy dyrektora szkoły Krzysztofa Michalskiego.
- Informuję, że dotychczas stwierdzono jeden i jedyny przypadek lekkiego samookaleczenia. Sytuacja została wyjaśniona zgodnie z procedurami, udzielona została pomoc psychologiczno-pedagogiczna dziecku i jego rodzicom. W przypadku stwierdzenia podobnych zachowań uczniów szkoła podejmie stosowne kroki w celu zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa — wyjaśnia Krzysztof Michalski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 4 w Wągrowcu.
Rodzice twierdzą, że nauczyciele boją się lub nie chcą interweniować, wolą bagatelizować problem lub go ukrywać. Jedna z matek poinformowała nas o kilku samookaleczeniach w "czwórce".
- Czy Pan Michalski naprawdę nie wie, co się dzieje w jego szkole? - zastanawia się matka nastolatki.
Zapytaliśmy też w Komendzie Powiatowej Policji, czy odnotowali w ostatnim czasie jakieś zgłoszenia dotyczące samookaleczeń w szkołach.
- Wągrowieccy policjanci nie podejmowali interwencji, których podłożem miałoby być zawiadomienie przez szkołę o samookaleczeniu się uczniów — informuje st. sierż. Dominik Zieliński, oficer prasowy KPP w Wągrowcu.
Problem jest złożony.
Według psychologów pracujących z młodzieżą, z roku na rok grupa nastolatków, którzy w ten sposób rozwiązują swoje problemy, powiększa się. Aż jedna trzecia nastolatków próbuje się okaleczać. Robią to, bo nie mają innej drogi, by się ratować. Nie mają do kogo iść i nie wiedzą, co mają zrobić.
Wielu rodziców zastanawia się jakim cudem młodzież chodzi po szkole z żyletkami? Odpowiedź jest banalna - chodzą, bo nauczyciele nie mogą dokonać przeszukania, zabrania im tego obowiązujące prawo.
- Jeżeli chodzi o kwestię przeszukania, jest to czynność procesowa, którą ma prawo przeprowadzać tylko uprawniony organ np. policja, służba celna itp. Niemniej, jednak jeżeli nauczyciel jest świadkiem niepokojącego zachowania ucznia, lub stwierdzi, że uczeń może posiadać niebezpieczne przedmioty, bądź prawnie zakazane, wówczas jak najbardziej może takie przedmioty zabezpieczyć i powiadomić Policję. Nie może dojść do absurdu, że uczeń ukryje taki przedmiot przed nauczycielem w plecaku i wówczas nic się nie da zrobić. Otóż nie. Nauczyciel, który ujawni przedmioty, które mogą zagrażać życiu, zdrowiu, bądź są zakazane prawem, może je uczniowi odebrać, zabezpieczyć i o takiej sytuacji powiadomić odpowiednie służby — wyjaśnia st. asp. Dominik Zieliński, oficer prasowy KPP w Wągrowcu.
Dzisiaj przekazaliśmy Krzysztofowi Michalskiemu, dyrektorowi SP 4 materiały, które jednoznacznie wskazują, że szkoła ma duży problem z krwawą modą nastolatek. Mamy nadzieję, że dyrektor stanie na wysokości zadania i szybko rozwiąże problem.