Dziewczynki w wągrowieckim przedszkolu pilnowały chłopców w toalecie, myły też stoliki śmierdzącym płynem — rodzice są oburzeni. Dyrektorka nie potrafi rozwiązać problemu, czy nadal powinna być dyrektorem i czy nauczycielka powinna mieć nadal kontakt z dziećmi?
Rodzice przedszkolaków z Przedszkola nr 3 w Wągrowcu złożyli skargę do Kuratorium Oświaty w Poznaniu na jedną z nauczycielek. Sytuacja, która miała miejsce w wągrowieckim przedszkolu, wydaje się aż nieprawdopodobna.
O całym zdarzeniu poinformowali nas rodzice przedszkolaków. Rodziców zaniepokoiła opowieść dziecka o sytuacji, jaka panuje w przedszkolu.
Z informacji wynika, że wprowadzono tam "dyżurnych od stolików". Ich obowiązkiem było mycie stolików po każdym posiłku płynem z atomizerem. Zgodnie z tym, co mówi jedno z dzieci, płyn ten cyt. „śmierdzi jak płyn do dezynfekcji i szczypie, gdy ma się jakieś skaleczenia”. Dzieci nazywały ten płyn „płynem do dezynfekcji stolików”.
Obowiązkiem „dyżurnych od toalety”, którymi zostawały tylko dziewczynki, było też pilnowanie chłopców w toalecie, ponieważ od jakiegoś czasu któryś z chłopców siusiał na podłogę. Dyżurne były dwie: jedna dziewczynka stała przy drzwiach do łazienki, druga stała przed drzwiami toalety dla chłopców i po każdym chłopcu sprawdzała czystość podłogi w toalecie.
Po rozmowie z innymi rodzicami i potwierdzeniu, że nie jest to wymysł jednego dziecka, przedstawicielki Rady Rodziców postanowiły zgłosić tę sprawę dyrektorce placówki Agnieszce Pronickiej-Rojtek na zebraniu Rady Rodziców, które odbyło się 16 lutego br. Dyrektorka usłyszała o sytuacji w toalecie oraz o substancji chemicznej, którą udostępnia się dzieciom.
Dyrektorka po zgłoszeniu otrzymanym od rodziców musiała zareagować. Już następnego dnia 17 lutego ciocia ( przyp. red. tak nazywają nauczycielkę dzieci) wezwana została przez dyrektorkę na rozmowę. Nauczycielka po powrocie "z dywanika" była bardzo nerwowa, wróciła wściekła, po czym wyładowała swoją złość na dzieciach.
Zarzuciła dzieciom, że przez ich kłamstwa, ma teraz problemy z panią dyrektor. Dodatkowo nastraszyła dzieci, że na zebraniu z rodzicami (które miało się odbyć tydzień później) dowie się od rodziców, które dziecko tak nakłamało w domu.
Nauczycielka wszczęła dochodzenie.
18 lutego (piątek), według opowieści dzieci, nauczycielka prowadziła „dochodzenie” w celu ustalenia "kłamcy". Wypytywała dzieci i obiecała dać po cukierku i naklejce tym dzieciom, które przyznają się do kłamstwa. Jedna z dziewczynek faktycznie się przyznała. W odpowiedzi usłyszała od cioci, że nie ma więcej opowiadać rodzicom bajek. Przyznały się też trzy inne dziewczynki, chodź same, nie wiedziały do czego. Rodzicom opowiedziały, że zrobiły to, bo chciały dostać cukierka, a nie karę.
Rodzice są zbulwersowani cał sytuacją jaka panuje w przedszkolu, nie wiedzą, co jeszcze mogło się tam wydarzyć. Po tych zdarzenia niektóre dzieci przestały rodzicom mówić co dzieje się w przedszkolu. Co ciekawe, część z nich teraz mówi zupełnie coś innego niż wcześniej, zdaniem rodziców wpłynęła na nie nauczycielka.
Jedna z dziewczynek, ta, która jako pierwsza opowiedziała rodzicom o tych sytuacjach, od tamtej pory nie chodzi do przedszkola, ponieważ „boi się cioci”.
Rodzice kolejny raz interweniowali u dyrektorki.
Opisane zdarzenia z 17 i 18 lutego, rodzice kolejny raz przekazali dyrektorce, prosząc o wyciągnięcie konsekwencji wobec nauczycielki. 24 lutego odbyło się zebranie rodziców z nauczycielami grupy, na spotkaniu obecna była też dyrektorka przedszkola Agnieszka Pronicka-Rojtek.
Jak grochem o ścianę.
Rodzice od wychowawczyni usłyszeli, że ich dzieci żyją w świecie bajek i gier i nie należy ufać temu, co mówią. Stwierdziła też, że wszystkie zarzuty pod jej adresem, to bajki wymyślone przez dzieci.
W sprawie mycia stolików nauczycielka wyjaśniła, że nie jest to płyn do dezynfekcji, tylko płyn do mycia powierzchni, rozcieńczony wodą, przelany do butelki z atomizerem i etykietą wskazującą, że jest to środek chemiczny.
Na zarzuty rodziców, że ich dzieci nie powinny mieć kontaktu z chemią, po której mają reakcje alergiczne na rękach, wychowawczyni uznała, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
W sprawie dyżurów w toaletach nauczycielka stwierdziła, że to dzieci same wymyśliły „zabawę w detektywa”, aby odkryć, kto siusia na podłogę, a ona im na to pozwoliła. Twierdziła też, że dziewczynki nie wchodzą do łazienki razem z chłopcami, co jest sprzeczne z tym, co rodzicom opowiedziały dzieci.
Dyrektorka Przedszkola na 3 w Wągrowcu Agnieszka Pronicka-Rojtek, zdaniem rodziców, przez ponad tydzień od pierwszego zgłoszenia nie zrobiła nic, aby ograniczyć dzieciom dostęp do środków chemicznych stosowanych do mycia stolików. Nie zrobiła też nic w sprawie pilnowania chłopców przez dziewczynki w toalecie.
Dyrektorka zapytana o jej stosunek do przedstawionych wydarzeń powiedziała tylko, że jej tam nie było i nie widziała, jak dzieci zareagowały. Dodała też, że „nauczyciele nie krzyczą, nauczyciele tylko podnoszą głos” oraz że „każdy ma prawo mieć gorszy dzień”. Broniła też nauczycielki, twierdząc, że skoro nie było wcześniej skarg, że krzyczy na dzieci, to mogła to być jednorazowa sytuacja. Rodzice uważają, że to nieprawda, skargi są od wielu lat.
Rodzice szukają pomocy w Kuratorium Oświaty w Poznaniu.
2 marca rodzice złożyli oficjalną skargę do kuratorium. Domagają się w niej wyciągnięcie konsekwencji wobec nauczycielki oraz dyrektorki. Ich zdaniem mogło dojść do złamania statutu przedszkolnego oraz naruszenia godności osobistej dzieci, a także przemocy psychicznej i agresji słownej.
Dzisiaj trudno spekulować, jaka będzie reakcja kuratorium, ale z przekazanych nam informacji wynika jasno, że w Przedszkolu nr 3 w Wągrowcu jest duży problem z opisaną nauczycielką i biernością dyrektorki.